Czwartek z kryminałem – morderstwo w zajezdni autobusowej

Dzisiaj kryminalna historia sprzed prawie trzydziestu lat (marzec 1988) i to taka, o której wspominałam w jednej ze swoich powieści („Spadkobierca”). Trochę starsi mieszkańcy Gdańska zapewne o niej słyszeli, bo przez jakiś czas wszyscy żyli tą sprawą.

Miejsce, w którym dokonano morderstwa mijam kilka razy w tygodniu, bo znajduje się mniej więcej kilometr od mojego domu. Prawie za każdym razem przypomina mi to wydarzenia, o których kiedyś czytałam. Teren bazy autobusowej i pracujące nawet w nocy warsztaty naprawcze na pozór nie wydają się dobrym terenem do popełnienia zbrodni, ale to właśnie takie miejsce wybrał sobie morderca. Z jego punktu widzenia miejsce było idealne: nie zaatakował nożem, nie udusił ani nie zastrzelił ofiary, a przejechał ją Ikarusem. Żeby mieć pewność – dwa razy, a potem odjechał, znikając za sąsiednim budynkiem. Morderca miał szczęście, nie było naocznych świadków.

 

 

Ze względu na brak dokumentów i obrażenia ofiarę trudno było zidentyfikować i dopiero sprawdzenie, którzy z pracowników nie stawili się do pracy pozwoliło na wysnucie podejrzenia, że chodzi o Jerzego Lisiuczka. Okazanie zwłok żonie potwierdziło identyfikację. Od pracowników bazy autobusowej milicji udało się również uzyskać rysopis mężczyzny, który mógł siedzieć za kierownicą Ikarusa. Niewysoki, wąsy, broda – to i nietypowe „narzędzie zbrodni” skierowało podejrzenia na jednego z pracowników WPK, co ciekawe wynajmującego pokój w domu ofiary. Taki zbieg okoliczności od razu wzbudził czujność milicji. Wkrótce okazało się jednak, że Wiesław Czubkosz ma alibi – potwierdzone między innymi przez żonę zamordowanego – a to wykluczało jego udział w morderstwie. Śledczy musieli szukać sprawcy gdzie indziej. Dopiero zmienione po kilku tygodniach zeznania kobiety pozwoliły odtworzyć przebieg wydarzeń.

Jak więc było naprawdę? W grę wchodził stary jak świat trójkąt. Lisiuczkowa poznała przyszłego mordercę zanim jeszcze wyszła za mąż. Wkrótce zostali kochankami, a następnie mężczyzna wprowadził się jako lokator do domu Lisiuczuków. Taki stan trwał przez jakiś czas, a kobieta obdarzała wdziękami męża i kochanka. Według Czubkosza w pewnym momencie coś się zmieniło, Lisiuczkowej przestał odpowiadać taki układ i namówiła go do morderstwa, chcąc pozbyć się męża. Nigdy jednak nie udowodniono jej tego i jeżeli rzeczywiście była inicjatorką zbrodni, to pozostała bezkarna.

Wiesław Czubkosz został skazany na 25 lat więzienia.

Czwartek z kryminałem

Jakiś czas temu na moim profilu autorskim zaczęłam pisać o zbrodniach, które zdarzyły się już jakiś czas temu i nie zajmują miejsca na pierwszych stronach gazet.

Ponieważ nie wszyscy korzystają z FB, to te krótkie teksty o morderstwach sprzed lat pojawią się również tutaj.

Audiobooki

Już od jesieni seria z nadkomisarzem Uszkierem jest dostępna w formie audibooków 🙂

Miejsce pracy

Jednym z najczęściej zadawanych na spotkaniach autorskich pytań jest to dotyczące miejsca pracy. Wiadomo, że autorzy mają swoje nawyki i przyzwyczajenia, a niektórzy nawet, nie bójmy się tego słowa, obsesje związane z miejscem, w którym piszą. Nie wszyscy mają gabinety, w których mogą ukryć się przed całym światem, pogrążyć w snuciu fabuły i przelewaniu historii na papier (no dobrze, na laptopa), więc chociażby z tego powodu występuje zróżnicowanie. Czy jest jakiś przepis na to, jakie powinno ono być? Nie ma i nie zgodzę się z nikim (nawet ze Stephan’em Kingiem), że jest inaczej. Powód jest prosty: nie ma dwóch takich samych ludzi, więc nie ma dwóch takich samych pisarzy. Każdy sam musi sobie dobrać miejsce pracy, na własnej skórze wypróbować, które jest najlepsze.

Ja mam w domu trzy takie miejsca:

  • to, w którym właśnie siedzę w tej chwili, czyli weranda (widok na zieleń, odgłosy przyrody, a czasem kosiarki, przestrzeń, ale „czynna” tylko w sezonie, gdy palce nie przymarzają do klawiatury)
  • salon (wygodny fotel, stolik pod ręką, blisko do czajnika i herbaty, ale do wykorzystania tylko rano, albo jak rodziny nie ma w domu)
  • gabinet (teoretycznie najlepsze miejsce, bo mogę odciąć się od wszystkiego, ale nie mam tej przestrzeni, która jest werandzie i po napoje muszę ganiać na dół)

Zabieram też laptopa na wyjazdy i wtedy najczęściej też znajduję sobie coś odpowiedniego. Podstawowym kryterium jest wówczas możliwość wyłączenia z tego, co się naokoło dzieje.  Czyli wybiorę głośnych kibiców niemieckich (nie znam niemieckiego i potraktuję to jako szum), a nie naszych rodaków prowadzących ciekawą rozmowę, bo wtedy automatycznie (jak każdy chyba) zaczynam słuchać.

A dzisiaj piszę tutaj 🙂

 

 

 

 

Frombork

Dziesięć dni temu (jak ten czas leci) byłam na spotkaniu autorkim w miejscu, gdzie Alicja i Julka prowadzą swoje drugie śledztwo. We Fromborku spędziłam nie tylko kilka godzin, ale cały weekend :-), a po mieście i okolicach oprowadzał nas Marcin, który wystęuje w „Wakacjach z trupami” pod własnym imieniem. Przegonił nas kilkanaście kilometrów, ale było warto trochę pochodzić!

Zdjęcia ze spotkania niedługo pojawią się w galerii 🙂

 

 

Spotkanie autorskie we Fromborku

Ze wstydem przyznaję, że mimo iż mieszkam stosunkowo niedaleko, to do Fromborka zaczęłam jeździć kilka lat temu. Od razu polubiłam to miasto, mam tam już kilkoro znajomych i … umieściłam tam akcję powieści „Wakacje z trupami”. Na jednym ze spotkań autorskich, ku własnemu zaskoczeniu, dowiedziałam się moja powieść została narzędziem wyborczym!

Za tydzień z niedużym kawałkiem, będę we Fromborku na spotkaniu autorskim 🙂

I minęły trzy miesiące…

Wiem, miałam pisać regularnie, ale:

  • regularnie pisałam piątą cześć Uszkiera
  • regularnie ją sprawdzałam
  • w terminie oddałam do wydawnictwa
  • w międzyczasie napisałam kilka recenzji i zbiorów pytań do wywiadów z innymi (zagranicznymi) autorami
  • zaczęłam trzecią część powieści z Alicją i Julką
  • i zrobiłam parę innych rzeczy.

Nie starczyło mi zapału do wpisów 🙁

Wakacje

Moje milczenie spowodowane było długo wyczekiwanymi wakacjami. Zaczynam się chyba przyzwyczajać do wyjazdów po sezonie 🙂 Tym bardziej, że są tego bardzo dobre strony: niższe ceny, mniej turystów i możliwość powygrzewania sie na słońcu, gdy w Polsce jest szaro i zimno. Albo szarawo i zimnawo. Wakacje były intensywne: zwiedzenie, zdobywanie szczytów wulkanów i klifów, przemierzanie wyspy w poprzek (no dobrze, to była wysepka), walka z falami i poranne pływanie w basenie 🙂 Ku mojemu zaskoczeniu kolano dało radę, mimo że jeszcze nie doszło do formy.  Wypoczęłam 🙂