Wakacje z trupami – fragmenty

Fragment pierwszy

W połowie maja Julia dopadła mnie tuż przed dzwonkiem na pierwszą lekcję i tajemniczym głosem oznajmiła, że wie, gdzie pojedziemy. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo też już miałam swoje typy, a nie wierzyłam, że jakimś nadprzyrodzonym sposobem wpadłyśmy na ten sam pomysł. W szkole nie miałyśmy jak spokojnie porozmawiać, więc Julka przyszła do mnie po południu. Była tak podekscytowana, że miałam wrażenie, iż zaraz pęknie z wrażenia.

– Co byś powiedziała na duchy? – rzuciła już w progu.

– Widziałaś ducha? – zainteresował się mój mąż, który zdążył już wrócić z pracy.

– Osobiście nie, moja znajoma zna ludzi, którzy widzieli. A w każdym razie twierdzą, że widzieli.

– Ducha? Pewnie się filmów naoglądali albo naczytali książek – zawyrokował Rafał i stracił zainteresowanie tematem, tym bardziej że miałyśmy jechać same.

– On ma rację, skąd te duchy? Kto w nie wierzy w obecnych czasach?

– Nic jeszcze nie wiesz, a już protestujesz – skarciła mnie Julka.

– Dobra, opowiadaj. Chcesz herbatę, kawę czy piwo?

– Herbatę. Kawy już piłam, a samochodem jestem. – Julka od niedawna była posiadaczką czterech kółek i podkreślała to przy każdej okazji. – No więc ci znajomi moich znajomych, o których rano mówiłam…

– Czekaj, a w jakim oni są wieku? Bo jak starzy, to mogą być bardziej podatni na duchy i inne takie.

– No właśnie nie! – stwierdziła moja przyjaciółka z satysfakcją. – Są w wieku naszych rodziców, więc do zramolenia jeszcze im daleko. I nie należą do pokolenia, które wszystko niezrozumiałe tłumaczyło siłami nadprzyrodzonymi. – A gdzie mieszkają?

Przyszło mi do głowy, że jeżeli mamy do czynienia z mieszkańcami małej miejscowości lub wsi, wiara w duchy jest bardziej prawdopodobna niż w przypadku mieszczuchów. To akurat wiedziałam z doświadczenia. Niech sobie ludzie opowiadają o dostępie do edukacji, niwelowaniu różnic i tego typu rzeczach, ja swoje wiedziałam. W miejscach, gdzie trzecie lub nawet czwarte pokolenie żyło w mentalności pegeerowskiej, często niewiele zmieniło się w ciągu kilkudziesięciu lat. Owszem, wszyscy mieli telewizory i inne takie, prawie wszyscy komórki, ale niektóre rzeczy pozostały. Jeżeli dziadkowie i rodzice wierzyli w duchy, to i dzieci mogły w nie wierzyć. Albo chociaż dopuszczać ich istnienie. Stąd moje pytanie.

– We Fromborku. Te dwa słowa wypowiedziane przez Julkę wręcz ociekały satysfakcją. Wytrąciła mi z ręki argumenty dotyczące wieku i miejsca zamieszkania ludzi, którzy widzieli duchy.

– Dobra, mów.

Okazało się, że koleżanka Julii ma jakąś rodzinę w okolicach Fromborka i samym mieście i wiadomości o duchach pochodzą właśnie z tego źródła. Jakoś nie wierzyłam w siły nadprzyrodzone, ale zawsze mogło się coś za tym kryć. Na wszelki wypadek wolałam nie przypominać jej, że podczas ostatnich wakacji UFO okazało się obcym wywiadem. Lepiej, żeby nie miała takich skojarzeń, bo będzie się bała, że znowu się w coś wplączemy. Na pewno sama do tego dojdzie, ale na to nie miałam wpływu. I nie mogłam liczyć na jej amnezję. Ciekawe, co się teraz ludziom może kojarzyć z duchami. Chyba nie znikające we mgle odziane w powłóczyste białe szaty postacie? Spytałam.

– Coś im znika.

A jednak!

– Duch?

– Nie, no co ty? Znikają im różne pierdoły. Jakieś grabie, miska psa, namiot z ogródka…

– Z zawartością?

– Co masz na myśli? – W głosie Julii pojawiła się niepewność.

– Przypuszczam, że te przedmioty dematerializują się w nocy, bo wtedy łatwiej coś ukraść. A w namiocie przeważnie się śpi, a co najmniej są tam jakieś rzeczy.

– A nie, to był namiot rozstawiony do zabawy dla dzieci. Zabawki, które były w środku, zostały.

– Może ktoś robi sobie jaja? Chce wzbudzić niepokój wśród sąsiadów?

– To mu się już udało. Parę osób widziało ducha.

– Tak? I jak wyglądał? – ożywiłam się.

– No jak to jak? Jak duch!

– A precyzyjniej? Duchy też przecież mogą być różne. A w każdym razie tak mi się wydaje. W Nidzicy jest duch Białej Damy, w jednym z zamków straszy jakiś facet, ale słyszałam też o diable albo psie.

– Jak diabeł, to nie duch – zauważyła trzeźwo Julia. – Ja się na duchach nie znam, ale przeważnie są to chyba duchy kobiet.

– A ten pod Fromborkiem? – A nie wiem. Ludzie widzieli taką rozmytą niewyraźną sylwetkę bez nóg.

– Miał ucięte nogi? – zainteresowałam się gwałtownie, nigdy nie słyszałam o takiej zjawie.

– Nie, no coś ty, po prostu wyglądał jak w długim płaszczu lub czymś takim. Ktoś go widział na polu i twierdzi, że ten duch nie chodzi, a płynie nad ziemią.

– Matko bosko rozmaito, mamy dwudziesty pierwszy wiek! Julka, i ty w to wierzysz? W pływającego nad ziemią ducha?

Ledwo to powiedziałam, natychmiast ugryzłam się w język. Duch był mi zdecydowanie bardziej na rękę niż podejrzenie, że jest to jakiś złodziejaszek. – Zgłupiałaś? Jasne, że nie wierzę w ducha, ale ciekawi mnie, dlaczego ludzie tak opowiadają. Duch im kradnie, a nie złodziej.

– Ciekawe. Czyj to mógłby być duch we Fromborku?

– No jak to czyj? Kopernika! – obstawiła Julka.

– Czy ja wiem? Od razu tak z grubej rury? Kopernik? Nie było tam nikogo innego, kto mógłby straszyć? Sprawdźmy.

Internet to jednak spore ułatwienie, chwila moment i można poszukać różnych informacji. Kopernik jakoś mi nie pasował, wolałabym innego ducha. Pewne możliwości stwarzali inni kanonicy, Szpital Świętego (nomen omen) Ducha i… szpital psychiatryczny. Nie trafiłyśmy jednak na ani jedną wzmiankę o jakiejś zjawie pojawiającej się w okolicy Fromborka. Skąd więc takie skojarzenie?

– Trzeba przycisnąć rodzinę twoich znajomych – zdecydowałam. – Niech powiedzą więcej o tym duchu. Bo pojedziemy, a okaże się, że to sąsiad taką rozrywkę sobie znalazł i straszy w okolicy.

– Z tego, co zrozumiałam, to ten duch nie straszy, tylko się pojawia. I samo to ludzi niepokoi. Rozumiesz, z jednej strony giną różne przedmioty, niezbyt cenne, ale przydatne, z drugiej ktoś łazi. Ktoś, kogo nie mogą rozpoznać i pojawia się znienacka. Podobno nikt nie widział z bliska tego ducha.

– A policja?

– Co policja? No też go nie widziała. A gdyby nawet wiedziała, to się przecież nie przyzna do kontaktów z duchami. Dopiero by ludzie mieli używanie!

– Julka, jak rany, myśl. Giną im różne rzeczy i nie zgłosili tego gliniarzom? Ja rozumiem, że jakieś pierdoły za dziesięć złotych można olać, ale namiot jest już droższy. Poza tym jak tak im ktoś łazi, to po prostu powinni się tym zaniepokoić. Kto wie, co takiemu typowi przyjdzie do głowy.

– W sumie racja.

– Dowiedz się, czy gadali z policją, co dokładnie ginie, i czy ten duch pojawia się wtedy, kiedy znikają jakieś przedmioty, czy też niezależnie od tego.

– No jak on to kradnie, to chyba wtedy go widzieli? – zauważyła Julia.

– A powiedzieli to wprost? Bo z twojej wypowiedzi wynika, że ludziom coś ginie i pojawia się duch. W sumie mogą to być niezależne sprawy. Powinnyśmy to ustalić, zanim zdecydujemy się na wyjazd, a rezerwować pokoje trzeba jak najszybciej. Zapowiadają nam się wakacje z duchem.

Fragment drugi

Las ciągnął nas niczym magnes, a pusty koszyk na grzyby budził wyrzuty sumienia. Mając więcej czasu niż przypuszczałyśmy, nie szłyśmy najkrótszą drogą, tylko lekkimi zakosami. Oczywiście o ile teren na to pozwalał. Pilnowałyśmy się, żeby jedna z naszych ulubionych wakacyjnych rozrywek nie wciągnęła nas do reszty. Grzyby pojawiały się od czasu do czasu, nie było ich dużo, ale podsycały zainteresowanie zbieraniem. O tej porze w lesie było jeszcze trochę chłodno po nocy i cicho. Jedynymi dźwiękami były trzaski gałązek pod stopami, oczywiście nie licząc rozmowy. Dlatego obie zamarłyśmy w pół ruchu, gdy za naszymi plecami, a zarazem kępą krzaków, coś lub ktoś zaczęło hałasować. Mimo że według nas morderca nie miał żadnego interesu w pozbawianiu nas życia, poczułyśmy się nieswojo. Rozejrzałam się po okolicy i w lekkim popłochu pociągnęłam Julię w stronę dwóch zrośniętych, całkiem sporych drzew. Kryjówka była taka sobie, ale lepsza taka niż żadna. Za krzakami cały czas coś szeleściło. Myśl o śledzącym nas mordercy powoli gasła, musiałby być nienormalny, żeby robić tyle hałasu. Może to inni grzybiarze? Zbieracze jagód nie, bo krzaczków było za mało, nie opłacałoby się im tu przychodzić.

– Długo tak tu będziemy tkwiły? – wyszeptała Julka najcichszym szeptem.

– Wolałabym wiedzieć, co mam za plecami.

– Pewnie sarny. Boisz się saren?

W tym momencie zza krzaków wyszło stado zwierząt. No może stadko. Ale za to dzików. Jednocześnie poczułam się usatysfakcjonowana, bo bardzo chciałam je zobaczyć, i zaniepokojona. W razie gdybyśmy się im nie spodobały, to nie miałyśmy gdzie uciec. Może pójdą dalej same z siebie? I najlepiej w innym kierunku niż ten zaplanowany przez nas.

– Chciałaś dziki, to masz! Co teraz?

– Musimy być cicho.

– To akurat sama zgadłam.

Dziki się nie spieszyły, wolno wędrowały przed siebie, obwąchując podłoże w poszukiwaniu jakichś przysmaków. Na szczęście nie szły w naszą stronę, tylko równolegle. Już się zaczęłam zastanawiać, ile będzie trwała ta przechadzka, bo robiły trzy kroki w przód, dwa w tył i jeden w bok, ale nagle coś głośno huknęło. Dziki natychmiast poderwały się do ucieczki i po chwili nie było po nich śladu.