Spadkobierca – fragmenty

Fragment pierwszy

Nagle drzwi wyleciały z zawiasów, Schultz został pchnięty na ścianę, a do środka wpadło kilku mężczyzn. Nie zauważył, kim byli, bo kilka celnych kopniaków posłało go na ziemię, skąd widział tylko wojskowe buty, ale te mógł nosić każdy. Próby pertraktacji i propozycja wydania wszystkich kosztowności, jakie jeszcze im zostały, spotkała się tylko z wybuchem śmiechu. Napastnicy byli pewni, że sami sobie wezmą to, po co przyszli, a prośby pobitego mężczyzny utwierdziły ich tylko w przekonaniu, że dobrze trafili, warto rozejrzeć się po domu i wyszabrować wszystko, co się da. Bity Schultz stracił przytomność w chwili, gdy jeden z napastników gwizdnął przynaglająco z głębi mieszkania. Pozostali natychmiast pobiegli na to wezwanie i w mgnieniu oka zorientowali się, o co chodzi. Na stole stało pięć kubków z niedopitą herbatą, jeszcze ciepłą. Gdzieś w domu powinna ukrywać się reszta mieszkańców, a ponieważ się ukrywa, to całkiem prawdopodobne jest to, że są wśród nich kobiety. Na twarze napastników wpłynęły wiele mówiące uśmiechy. Nagle przestali się śpieszyć, zamknęli drzwi wejściowe i przyciągnęli do pokoju pobitego mężczyznę. Jeden z mężczyzn wskazał na stół i zadał tylko jedno pytanie: „Wo?”, nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał po polsku „gdzie?”, a potem spytał o to samo po rosyjsku. Poliglota. Schultz pokręcił przecząco głową, co tylko wzbudziło wybuch radości napastników i spowodowało kolejną porcję ciosów. Nieprzytomnego rabusie paroma brutalnymi kopnięciami przesunęli pod ścianę i przystąpili do przeszukiwania domu. Długo szukać nie musieli, już po pięciu minutach odnaleźli właz do piwnicy i wypędzili z niej przerażonych mieszkańców. Oględziny „zdobyczy” okazały się bardzo po myśli napastników, trzy kobiety, w tym dwie bardzo młode. Bez skrupułów zastrzelili dwunastoletniego chłopca, który rzucił się z pięściami i zębami na najbliższego mężczyznę, gdy zobaczył nieruchomą postać ojca pod ścianą i siostry zabierane do pokoju obok. Nieproszeni goście spędzili w willi Schultzów kilka godzin. Nikt nie przyszedł na pomoc napadniętym, chociaż trudno przypuszczać, że nie było słychać dobiegających stamtąd krzyków. Po prostu rachunek był prosty: siedźmy cicho, może do nas nie przyjdą, im i tak już nie pomożemy. Rano jeden z sąsiadów po kilkunastominutowej obserwacji posesji odważył się sprawdzić, co było powodem nocnych hałasów. To, co zobaczył, wryło mu się w pamięć na zawsze. W domu znalazł ciała pięciu osób: zakatowanego Schultza i zastrzeloną resztę rodziny, przy czym od razu było widać, że kobiety zostały zgwałcone. Wszędzie panował bałagan, dom był gruntownie przeszukany. Obok ludzkich ciał siedziały szczury, jak najbardziej żywe. W Gdańsku było ich zatrzęsienie, chodziły całymi watahami i penetrowały miasto w poszukiwaniu jedzenia. Były mało wybredne i zadowalały się byle czym. Do domu Schultzów weszły w poszukiwaniu żeru, noc i spokój panujący na posesji prawdopodobnie zachęciły je do penetracji pomieszczeń. I zapach. Szczury nauczyły się już, jak smakuje ludzkie mięso. Nie zwracały uwagi na narodowość, ważne było, że mogły się najeść, przetrwać i rozmnożyć. A konkurencja była duża. Na mężczyznę, który przeszkodził im w posiłku, popatrzyły wrogo, ale uciekło tylko kilka najbardziej tchórzliwych zwierząt. Siedzący przy zwłokach kobiety stary samiec nastroszył się. Nie zamierzał uciekać, dopóki nie zostanie siłą odgoniony od posiłku, najwyraźniej już wiedział, że ludzie często schodzą szczurom z drogi. Tak było i tym razem, człowiek uciekł, a gryzonie wróciły do zaspakajania głodu.

Fragment drugi

Gdy spotkali się przed blokiem, Prokosz miał dziwnie zmierzwione włosy, a na twarzy wyraz zniechęcenia. Najwyraźniej rozmowy nie przypadły mu do gustu, nie dowiedział się niczego istotnego, za to wynudził setnie.

– Wyrywałeś sobie włosy z głowy pod wpływem rozmów?

– Co? A nie. W ostatnim mieszkaniu była taka jedna, która się we mnie wgapiała tak, że powinienem ją oskarżyć o molestowanie wzrokiem. Chyba nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, i poprawiałem fryzurę – roześmiał się Prokosz.

– To niezła musi być, bo na ogół jesteś odporny.

– Dziwna jakaś, z gatunku tych nawiedzonych – wzruszył ramionami Witold.

– Powiedziała chociaż coś ciekawego?

– Nie, a miałem nadzieję, bo mieszka nad Gąbrowskim, więc miała szansę usłyszeć jakiś hałas w nocy.

– Może ma mocny sen. – E tam, zatyczki w uszach i okulary na oczach. Takie do spania, jak w samolocie. Mam nadzieję, że któryś z sąsiadów mieszkających zza ścianą coś słyszał. Albo chociaż będzie wiedział coś więcej o Gąbrowskim. Idziemy?

– Nadzieję możesz sobie mieć, ale ja bym na wiele nie liczył. Nasz nieboszczyk tylko czasem tu pomieszkiwał i jeżeli nie robił imprez uniemożliwiających spanie albo nie pokłócił się z kimś, mógł zostać praktycznie anonimowy. Z resztą sąsiadów pogadam sam, przypuszczam, że to nie będą długie pogaduszki, chyba że trafię na jakiegoś gadułę.

– Znaczy mogę spadać do domu? Coś ty taki łaskawy? – Prokosz spojrzał podejrzliwie na przyjaciela.

– O ile komendę można nazwać domem, to wracasz do domu – roześmiał się komisarz. – Sprawdź, czy ostatnio były podobne włamania połączone jakkolwiek z napadami na właścicieli lokali, może to nam coś da. Ja nie sprawdzałem pod kątem zerwanych klepek i tapet.

– Jak definiujesz „ostatnio”?

– Nie mam pojęcia. Sprawdź pięć lat w tył i zobacz, co ci wyjdzie. Jak nic, to szukaj dalej, zresztą sam przecież dobrze wiesz, co robić.

Uszkier nie wchodził do bloku, tylko rozglądał się po okolicy. Może znajdzie się świadek niekoniecznie spośród sąsiadów? Może na jakiejś pobliskiej ławeczce przesiaduje nudzący się emeryt? Co prawda godziny największej aktywności starszych osób najprawdopodobniej nie są takie same jak dwudziestosiedmioletniego mężczyzny dysponującego własnym lokum, ale może ktoś cierpiał na bezsenność

– A pan to kogoś szuka? – rozległo się za plecami komisarza.

No proszę, chętny do rozmowy sam się pojawił. To, że podszedł pierwszy i zainteresował się nieznajomym rozglądającym się po okolicy, dobrze rokowało. Najprawdopodobniej mężczyzna nie pierwszy raz wykazał się inicjatywą, być może miał przykre doświadczenia ze złodziejami albo po prostu żyłkę detektywistyczną.

– Szukam kogoś, kto się dobrze orientuje, co się w okolicy dzieje – przyznał bez oporu Barnaba. – Nadkomisarz Uszkier.

– A „blachę” pan pokaże? – natychmiast zaciekawił się nieznajomy. – Bo ja nigdy nie widziałem – dodał usprawiedliwiająco.

– Pan tu mieszka? – spytał Uszkier bez specjalnego nacisku, gdy tylko nieznajomy uznał, że „blacha” jest prawdziwa.

– Tak, w tamtym bloku – mężczyzna wskazał na sąsiedni budynek. – Nowicki, Jarosław Nowicki – przedstawił się i zabrzmiało to prawie jak Bond, James Bond.

– Zna pan sąsiadów?

– A gdzie tam! Tam gdzie przedtem mieszkałem, to znałem wszystkich. Teraz to tylko niektórych, przeważnie takich jak ja emerytów, matki siedzące z maluchami w domu lub opiekunki do dzieci. Nikt inny nie jest taki skory do spacerów, dawniej ludzie więcej przebywali na świeżym powietrzu. Teraz dużo pracują, przychodzą do domów zmęczeni, nosa na podwórko nie wyściubiają.

– Głównie młodzi tu mieszkają?

– Przeważnie tak albo tacy jak ja. Żona zmarła, zostałem sam, a syn chciał mnie mieć na oku, bo mam cukrzycę. Niepokoił się o mnie. Zamieniliśmy dwa mieszkania dwupokojowe na jedno pięciopokojowe – wyjaśnił starszy pan, a widząc minę Uszkiera, dodał: – Oczywiście syn sporo jeszcze dopłacił, ale teraz całkiem nam wygodnie. Mieszkam z synem, synową i dwójką wnuków. Ja jestem na emeryturze, ale jeszcze całkiem nie zramolałem, mam swoich znajomych, swoje hobby, nie zanudzam ich – zapewnił Nowicki. – A co do sąsiadów, to owszem, wszystkich rozpoznaję z widzenia, kłaniamy się sobie, ale nie znamy się dobrze. Bliżej znam tylko trzy czy cztery osoby.

– A tego mężczyznę pan zna? – Uszkier pokazał rozmówcy zdjęcie Gąbrowskiego zrobione jeszcze za życia.

– On tu czasem bywa, chyba przychodzi do kogoś, kto mieszka właśnie tutaj. – Rozmowa toczyła się przed wejściem do budynku, w którym mieszkał zamordowany. – Całkiem miły facet, kiedyś coś mi upadło, to podniósł, mimo że przecież nie mam problemów ze schylaniem się, tfu tfu, odpukać.  Najwyraźniej rodzice go nauczyli, że starszym się pomaga, a on nie uważa, że pomoc jest czymś obciachowym. – To wyrażenie zabrzmiało trochę dziwnie w ustach starszego pana, ale Uszkier przypomniał sobie, że mieszka z wnukami, od których na pewno przejął sporo słownictwa. – Dlaczego pan o niego pyta? Coś przeskrobał?

– Niestety został zabity, a my szukamy mordercy – Barnaba zdecydował się powiedzieć prawdę. – Ten mężczyzna miał tu mieszkanie, ale korzystał z niego sporadycznie, dlatego rzadko go pan widywał. Czy coś, jakieś wydarzenie, kojarzy się panu z nim?

– Szkoda chłopaka, taki młody był jeszcze… Wie pan, chyba tylko to, że zawsze był w towarzystwie młodej kobiety, myślałem, że razem przychodzą do znajomych, ale pewnie po prostu się z nią tutaj spotykał. A gdzie mieszkał normalnie? Miał dwa domy? Wiódł podwójne życie?

– Nie, po prostu mieszkał z rodzicami.

– No tak, to nie są warunki do romantycznych spotkań. Aha, jeszcze zwróciłem uwagę, że zawsze przyjeżdżał samochodem i chyba mniej więcej o tej samej porze. To znaczy, ja go spotykałem tak koło wpół do piątej, akurat wtedy spaceruję.

– A widział pan, kiedy wychodził?

– Tylko raz. – Nowicki najwyraźniej miał znakomitą pamięć. – Kiedyś szedłem do lekarza o wpół do ósmej rano, to go spotkałem, ale był sam. Chyba dlatego tak mi to utkwiło w pamięci.

Uszkier jeszcze przez chwilę wypytywał Nowickiego o lokalnych rozrabiaków, nocne hałasy, miejscowych pijaczków i awanturników, ale plon rozmowy był niewielki. Ostatnie pytanie dotyczyło wścibstwa sąsiadów i tu Uszkier sobie pogratulował. Dostał listę najbardziej ciekawskich mieszkańców sąsiednich bloków, co znacznie ułatwiło mu pracę.