Zimne nóżki nieboszczyka – fragmenty

Fragment pierwszy

Chwilę naradzałyśmy się, co zamówić, w końcu podjęłyśmy tę trudną decyzję i teraz, czekając przy piwie na kolację, rozglądałyśmy się dyskretnie po sali. Nasza obserwacja była niestety ograniczona, bo oprócz nas przy stolikach siedziało tylko pięć osób. Biorąc pod uwagę wiek, ciuchy, jak również tuszę jednego z mężczyzn, nie było co ich pytać o narty. Już szybciej o SPA lub dobre knajpy w okolicy. Jedną z kobiet wręcz pożerałyśmy wzrokiem. Na oko sądząc, była w naszym wieku, wyższa od nas i tak chuda, że zachwyciłaby się nią każda agencja zatrudniająca modelki. Wieszak nie kobieta. I nie anorektyczka, bo doskonale widziałyśmy, ile zjadła, mniej więcej tyle, ile my razem. I nie poleciała pozbyć się tego od razu.

– Może ma tasiemca? – spytała Julka.

– Może. Nie mów, że zazdrościsz jej zwierzątka.

– Zwierzątka nie, ale możliwości jedzeniowych tak. Na nic nie musi uważać.

– Albo ma takie geny, albo jest chora. Tego drugiego nie zazdroszczę, pierwszego tak – wyznałam.

– No nie wiem – Julia zawahała się i jeszcze raz dokładnie, ale dyskretnie, przyjrzała się kobiecie. – Zobacz, istna glista.

– Zawiść przez ciebie przemawia – drażniłam się z Julką.

– E tam. Chyba jednak wolę moje kształty. Zobacz, jaka jest koścista.

Faktycznie, kobieta ubrana była w obcisły sweterek i takież spodnie. Przy takiej chudości nie był to najszczęśliwszy wybór. Przy tym była dosyć wysoka i miała szpilki, co potęgowało wrażenie, że jest bardzo chuda. Może Julia ma rację? Może rzeczywiście nie mamy jej czego zazdrościć? I skąd ona bierze ciuchy, chyba XXS, z odpowiednio długimi rękawami i nogawkami? Nasz obiekt obserwacji dopił kawę, zapłacił, podniósł się i skierował do wyjścia. Najwyraźniej przyszła tu tylko coś zjeść, a nie była gościem hotelowym. Odruchowo odprowadzałyśmy ją wzrokiem do drzwi. Kobieta skinęła głową w stronę recepcji, położyła rękę na klamce od drzwi wyjściowych i popchnęła je. Niestety, zamiast je otworzyć, pośliznęła się wyłożyła jak długa. Personel hotelu rzucił się jej na pomoc. Na szczęście nic poważnego jej się nie stało.

– Matko, wszystkie kości jej się poobijały – powiedziała Julia ze współczuciem.

– Ciekawe, na czym się tak pośliznęła.

Przeczekałyśmy zamieszanie, a potem spytałyśmy o to kelnerkę. Okazało się, że ktoś przed chwilą naniósł śniegu, nie zdążyli jeszcze tego sprzątnąć, a kobieta miała wyjątkowo śliskie buty.

– Jak ona dojdzie do domu? – zastanowiłam się.

– Zawsze przyjeżdża samochodem i zawsze ma szpilki –  oświeciła nas kelnerka. – Da sobie radę, ma wprawę w chodzeniu na obcasie w rozmaitych warunkach. Tak kocha te buty, że i w góry pewnie by w nich poszła. Teraz miała pecha, nie przewidziała śniegu na podłodze, pchnęła drzwi i nogi jej odjechały – wytłumaczyła obrazowo.

No tak, rzeczywiście pech. I szczęście, że nic jej się nie stało.

 

Fragment drugi

Do kawiarni miałyśmy stąd kawałek, ale przecież nie dziesięć kilometrów. Potem zamierzałyśmy pochodzić po sklepach i kupić co trzeba.

– I wyobraź sobie, że wcale nie tak łatwo go zabić – dobiegły do nas słowa jednego z mężczyzn, z którymi akurat szłyśmy.

Na dźwięk słowa „zabić” obydwie spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo. Raczej nie interesują nas rozmowy obcych ludzi, ale miałyśmy już włączoną opcję „dochodzenie” i byłyśmy wyczulone na wszystko, co się mogło wiązać z przestępstwem. Bez słów, porozumiewając się bez mała telepatycznie, postanowiłyśmy iść za dwójką mężczyzn. Byli młodzi, robili wrażenie sprawnych, a to zapewne ułatwiało morderstwo.

– A jak chcesz go zamordować?

– No właśnie z tym jest problem. Wolałbym z daleka, ale wiesz jak jest z dostępem do broni.

– No właśnie wiem i nie rozumiem, o co ci chodzi? – zdziwił się kolega przyszłego mordercy. – Kupujesz nielegalnie, potem wyrzucasz w cholerę i po sprawie.

– Niby tak. Ale ten, od którego kupię, nie oślepnie i nie oniemieje nagle. W razie czego będzie mógł powiedzieć komu sprzedał. A poza tym… – mężczyzna zawahał się, a potem przyznał zakłopotany – nie umiem strzelać.

– To co się w ogóle ze strzelaniem wygłupiasz? Mało to innych sposobów? Może go przejedź po prostu?

– Musiałbym najpierw ukraść samochód.

– Trucizna?

– No właśnie tak kombinuję, co by to mogło być…

Szłyśmy za nimi trop w trop i doszłyśmy do jakiejś knajpki. W sumie dobrze, i tak miałyśmy to w planach. Miałyśmy szczęście, udało nam się usiąść tuż obok podsłuchiwanych osobników. Przyjrzałyśmy się im i stwierdziłyśmy, że dobrze oszacowałyśmy wiek, mieli może ze dwadzieścia pięć lat. Po zamieszaniu związanym ze składaniem zamówień u kelnerki wrócili do rozmowy.

– Nie wiedziałem, że będę miał z nim taki problem. A wydawałoby się, że to tak łatwo pozbyć się kogoś. Już tydzień kombinuję, jak go zamordować.

– Ciii… Ludzie.

– Co? A, tak, jasne. – Mężczyzna ściszył głos i kontynuował: – I jeszcze mam problem ze świadkami, bo zawsze ktoś się może napatoczyć. Muszę go chyba zwabić w jakieś bezludne miejsce.

– A dlaczego chcesz zamordować tego starego głupka? – Na forsie siedzi i ma wredny charakter.

Picie herbaty raczej nie powoduje hałasu, ale teraz robiłyśmy to wręcz bezdźwięcznie, żeby nie uronić ani słowa. Czyżby facet chciał pozbyć się ojca albo dziadka? Rozmawia o tym tak beztrosko, tak ufa kumplowi?

– To masz problem – przyznał kolega zbrodniarza.

– A ile ci jeszcze czasu zostało? – Miesiąc.

Dlaczego musi kogoś zabić w takim, a nie innym terminie? Może starszy pan chce zmienić testament?

– To nie za wiele.

– Dokładnie. Przy czym muszę sobie zostawić minimum tydzień luzu, żeby dokładnie sprawdzić tekst. Inaczej to ja zostanę ofiarą, wydawca mnie zamorduje, bo już i tak się spóźniam z książką.

O mało nie parsknęłam głośnym śmiechem. Morderca okazał się autorem omawiającym swoją książkę ze znajomym. A tak dobrze się zapowiadało…

– Bo my jesteśmy poszkodowane na umyśle i na wszystkim co się da – zawyrokowała Julka. – Prawdziwy morderca po prostu zabiłby, a nie konsultował sposób uśmiercenia z kimkolwiek.

– Ale musisz przyznać, że całkiem dobrze się tego słuchało. Wypiłaś?

– Prawie. Jak nie podsłuchujemy morderców, to nie możemy spokojnie przy kawie posiedzieć?