hobbysta – fragmenty

Fragment pierwszy

Zanim pojechali obejrzeć miejsce znalezienia ciała, zahaczyli o gospodarstwo agroturystyczne, zostawiając w nim aspiranta. Uszkier wcześniej zadbał o to, żeby chłopcy nie przepadli gdzieś na pół dnia, tylko czekali na nich na miejscu. Rzucił do wysiadającego Jadliny: „Radź sobie”, pomachał przez szybę synom oraz żonie i ruszył w stronę poligonu. Na skraju lasu czekało na nich kilka osób. Część z nich była w  mundurach wojskowych, część w  policyjnych, paru ludzi po cywilnemu. Miejsce, w którym leżały zwłoki, było odgrodzone taśmą i Widocki z zadowoleniem zauważył, że jest to dosyć duży obszar, a czekający znajdują się poza nim. Dawało to szansę na znalezienie „czystych” śladów i zbadanie zwłok, które nie były ruszane przez ciekawskich lub nadgorliwych. Czekający wyraźnie się ożywili na widok samochodu na gdańskich numerach. Uszkier zaparkował na skraju lasu i wysiadł z samochodu – od razu, jak obuchem, uderzyło go rozgrzane powietrze. Siedząc w klimatyzowanym wnętrzu, zapomniał, że na ten dzień zapowiadali rekordowe upały. Cholera, zwłokom się to nie przysłuży, trupiarka będzie pewnie dopiero za godzinę. No nic, i tak Jurek musi obejrzeć ciało na miejscu.

– Pomóc ci? – spytał patologa grzebiącego w bagażniku.

– Jasne, trzeciej ręki, mimo usilnych starań, jeszcze sobie nie wyhodowałem…

– O  cholera! Czy ty przypadkiem nie masz więcej sprzętu niż zwykle?

– Mam.

– Co to?

– Dla entomologa muszę zebrać owady, część żywych osobno i martwych osobno. To znaczy część z tych, co obecnie żyją, muszę uśmiercić, żeby entomolog mógł je zobaczyć w takiej formie przeobrażania, w jakiej znajdziemy je na zwłokach, a nie w takiej, w jakiej będą za kilka czy kilkanaście godzin.

– Jasne. A te żywe?

– To taka próbka porównawcza, żeby było widać, jak się przeobrażają.

Obładowani sprzętem podeszli do czekających na nich ludzi. Przez króciutki moment wszyscy przyglądali się sobie z ciekawością, potem odezwał się niewysoki, dość młody mężczyzna ubrany po cywilnemu.

– Podkomisarz Guzowski. – Wyciągnął rękę na powitanie.

– Uszkier. Nadkomisarz Uszkier. A to doktor Widocki, patolog.

– Witam panów. Czy ciało było ruszane? – patolog od razu przystąpił do rzeczy. – Sprawdziliśmy tylko kieszenie, po znalezieniu dowodu osobistego niczego już nie ruszaliśmy, zwłoki przykryliśmy gałęziami, tak jak było, żeby ograniczyć wpływ słońca – wyjaśnił Guzowski.

– Słusznie, całkiem słusznie – mruknął zadowolony patolog, wyciągając z torby maski i kombinezon. Smród był rzeczywiście spory.

– Czy wśród panów jest fotograf? – zapytał Uszkier.

– Tak. – Z ziemi podniósł się mężczyzna gryzący zapałkę.

– Doktor Widocki obejrzy zwłoki, a pana proszę o zrobienie zdjęć całego ogrodzonego terenu.

– Jasne, już się robi, ale po co wam zdjęcia piasku?

– Niektóre owady przechodzą część rozwoju poza ciałem, na którym żerują – wyjaśnił Widocki.

– W takim razie już robię. – Fotograf zajął się pracą.

– Będziecie współpracować z entomologiem? – zaciekawił się Guzowski, a stojący obok sierżanci, jeden policjant, jeden wojskowy, nadstawili uszu.

– Najprawdopodobniej. Pogoda taka, że mogą być kłopoty z precyzyjnym ustaleniem czasu zgonu.

– Będą kłopoty – dobiegło z wykopu. – Ciało było ruszane. – To nie my! – natychmiast zaprotestował jeden z żołnierzy.

– Wiem. – Widocki wstał z kolan i zwrócił się do wszystkich: – Ciało najpierw leżało gdzieś indziej, potem zostało tu przyniesione. Szczątki są w daleko posuniętym stadium rozkładu, biorąc pod uwagę temperaturę, sądzę, że śmierć nastąpiła kilka dni temu, ale dokładnie czasu zgonu w tej chwili nie określę. Brak śladów żerowania zwierząt, oczywiście z wyjątkiem owadów. Jako że pod denatem i na jego koszuli znajdują się mysie lub szczurze bobki oraz resztka pajęczyny, sądzę, że ciało najprawdopodobniej leżało jakiś czas w starym, nieużywanym pomieszczeniu. Aha, są tam też zdechłe larwy, pewnie zostały zgniecione w czasie transportu zwłok.

– Jasne – mruknął Uszkier. – Panowie, odejdźmy kawałek dalej, żeby nie przeszkadzać doktorowi i fotografowi. Pewnie lepiej będzie im się pracowało, jeżeli nie będziemy patrzyli im na ręce. I może niech jeden z policjantów zostanie, żeby im pomóc, gdyby było trzeba.

Młody posterunkowy zgłosił się natychmiast, najwyraźniej zachwycony taką możliwością. Pozostali z ulgą opuścili nasłonecznione miejsce, ulokowali się w półcieniu na skraju poligonu i jak na komendę spojrzeli pytająco na Uszkiera. Wiedzieli przecież, że nie będzie przesłuchiwał ani wszystkich naraz, ani w obecności świadków. Poza tym, mimo że najstarszy stopniem, był tu obcy. Z jednej strony spory kompetencyjne nie były rzadkością, z drugiej nikt się specjalnie nie palił do udziału w śledztwie dotyczącym przestępstwa, które zostało popełnione na innym terenie. Swojej roboty wszyscy mieli wystarczająco dużo.

– Uprzedzam, że ze względu na „polowe” warunki rozmowy, będę to nagrywał, potem zostaną sporządzone protokoły, które panowie dostaniecie do podpisu. Chciałbym, żebyśmy najpierw porozmawiali z żołnierzami, którzy znaleźli ciało, co pan na to? – Uszkier kurtuazyjnie i retorycznie spytał podkomisarza, a gdy ten skinął głową, zwrócił się do stojących obok żołnierzy: – Może pan pójdzie z nami jako pierwszy?
Wskazany żołnierz westchnął ciężko, rzucił kolegom lekko spłoszone spojrzenie i ruszył za policjantami w stronę samochodu. Uszkier odpalił silnik i włączył klimatyzację – bez niej nie przetrwaliby w nagrzanym wnętrzu rozmów z kilkoma osobami, ale samochód dawał namiastkę prywatności. – Imię i nazwisko, stopień.

– Szeregowy Mariusz Brzoska.

– To jak to było ze znalezieniem zwłok? – Takie zagłębienia są wykorzystywane w czasie ćwiczeń, wie pan? – zaczął swoją opowieść żołnierz.

– Wiem.

– Zdziwiło nas, że w jednym coś jest, więc sprawdziliśmy. Jutro ćwiczymy z czołgami, no to chcieliśmy zobaczyć, o co chodzi z tym maskowaniem.

– A co w ogóle robiliście na poligonie?

– No… szliśmy…

– A dokładniej?

– No… no dobra. Mają przyjechać jakieś szychy, więc nasz pluton dostał zadanie nazbierania grzybów na obiad – powiedział lekko zawstydzony żołnierz.

– Nie zauważyłem koszy.

– Do wiaderek zbieraliśmy, zabrali je, bo grzyby były już potrzebne.

– Dobra, zbieraliście grzyby koło poligonu…

– Właściwie na. Tu sporo maślaków, szybko się je zbiera, rosną po kilka razem.

– Jasne. Kto podniósł gałęzie?

– Adam, to znaczy starszy szeregowy Daniel Adamski, podniósł od razu kilka i normalnie nas odrzuciło. Najpierw poczuliśmy smród, potem dopiero zobaczyliśmy, co tam jest. – Szeregowy skrzywił się na samo wspomnienie.

– Dotykaliście zwłok?

– No co pan? Ja tam jakiś bardzo obrzydliwy nie jestem, ale żeby dotykać takie… takie… – Brzoska nie mógł znaleźć odpowiedniego określenia.

– Tak to już jest, że zwłoki, które przeleżały się na słońcu, fiołkami nie pachną – wzruszył ramionami Uszkier, a Guzowski lekko się uśmiechnął. – Dobra, poczuł pan smród i co dalej?

– Odskoczyliśmy, a Maksio rzygnął… To znaczy szeregowy Maksymilian Walendziak zwymiotował – poprawił się żołnierz. – Ale nie na zwłoki, odbiegł kawałek.

– Kto poszedł po sierżanta?

– Adamski, myśmy zostali popilnować, żeby nikt nie ruszał.

– Coś jeszcze? – Uszkier pytał bardziej pro forma, bo ćwiczący na poligonie żołnierze raczej nie mają zbyt wiele czasu wolnego, więc nie liczył na jakieś sensacyjne lub chociaż istotne dla śledztwa informacje.

– Nie.

– Dobra, niech pan zawoła starszego szeregowego. Poza tym sierżant pewnie będzie miał coś do pisania, niech pan spisze to, co pan mi mówił. Może coś się panu przypomni. – Tak jest.

Fragment drugi

Nie chciało mu się wjeżdżać na noc do garażu, więc zaparkował samochód na chodniku. Odruchowo zajrzał do skrzynki na listy, coś było. Wyjmując kolejną białą kopertę zaadresowaną do siebie, Uszkier poczuł się mocno zaintrygowany, a jednocześnie zadowolony. Tak jak przewidywał, nadawca listu ponownie się odezwał. Tym razem w kopercie nie był zdjęcia, ale nieduża, złożona na pół kartka papieru – nadawca najwyraźniej nie uważał za stosowne marnować całej kartki dla zaledwie kilku zdań. Zdań, które wprawiły Uszkiera w osłupienie. „To nasz syn, prawda, że do nas podobny? Do Ciebie i do mnie. Mówiłeś żonie, że masz starszego syna, nadkomisarzu?”. Barnaba poczuł, jak robi mu się gorąco, „nasz syn”? Kurwa, jaki nasz syn? Zaliczał się do tej raczej wiernej części mężów i podejrzenie o nieślubne dziecko wprawiło go w zdumienie. Zaraz, moment… Ile ten chłopak ma lat? Z nastolatkami nigdy nie wiadomo, może być nieco starszy albo nieco młodszy niż wygląda… Wściekły Uszkier z ulgą stwierdził, że ma niezłego farta, nie chciałby teraz tłumaczyć żonie, co też autor, a właściwie autorka, listu ma na myśli, pisząc „nasz syn”. I co z tym fantem teraz zrobić? Zrobił krótki rachunek sumienia, nie przypominał sobie sytuacji, której wynikiem mógłby być nieślubny syn, szczególnie w tym wieku. Nieco uspokojony, cały czas stojąc jeszcze w  przedpokoju, zaczął się zastanawiać. Najsensowniej byłoby oddać list technikom do zbadania, ale wolał nie dzielić się z nikim informacjami zawartymi w dwóch linijkach tekstu. Cholera, i co teraz? Taniuk do gadatliwych nie należy, ale… Uszkier popatrzył z obrzydzeniem na kopertę. Dobrze wiedział, jaką ma opinię w komendzie, że przez niektórych uważany jest za dziwadło żyjące w nieco innym, jakby mniej realnym świecie. Jeżeli dowiedzieliby się o treści listu, mieliby używanie! A on musiałby udowadniać, że nie jest wielbłądem. Ale z drugiej strony list niekoniecznie musi pochodzić od jakieś eks, może być spreparowany, na przykład przez jakiegoś przestępcę, tym bardziej że nadawca znał jego stopień służbowy. Tylko po co? Ktoś chce prowadzić z nim grę? Jeżeli tak, to tym bardziej trzeba pokazać list technikowi, ale bardzo dyskretnie. Nadkomisarz podjął decyzję i ruszył się wreszcie z przedpokoju. Do tej pory stał jak przymurowany z torbą treningową w jednej, a listem w drugiej ręce.