Zwłoki powinny być martwe – fragmenty

Fragment pierwszy

Obrany przeze mnie kierunek nie był całkiem przypadkowy, dobrze wiedziałam, gdzie rośnie malinowy zagajnik i aż mnie ciągnęło do owoców. No, może nie w tej chwili, bo objedzona byłam po dziurki w nosie, ale chciałam zobaczyć, czy jest już co zbierać.

Maliny zdecydowanie rozrosły się od mojego ostatniego pobytu w leśniczówce. Położone z daleka od drogi, nie były narażone na stratowanie przez ludzi, trafiali tu tylko nieliczni wtajemniczeni i, oczywiście, miejscowi. Julia, miłośniczka wszystkich letnich owoców z wyjątkiem jabłek, jęknęła z zachwytu na widok olbrzymiego malinowiska.

– Głupia jesteś, wiesz? – rzuciła się na mnie z pazurami. – Mogłaś powiedzieć, dokąd idziemy, wzięłabym jakiś kubeczek albo co.

– I co byś potem z nimi zrobiła? Zmieściłabyś jeszcze coś?

– No… może trochę…

– To zjedz z krzaczka. A jutro zerwiemy świeże. Chciałam zobaczyć, czy w ogóle są.

– Ty, ale to jakoś strasznie wcześnie na maliny – zauważyła Julia. – Ciepło było przez cały czerwiec i kawałek maja, to zdążyły dojrzeć.

Zrywając co większe i bardziej dojrzałe owoce, powoli obchodziłyśmy maliniak. Julia miała rację, to jeszcze nie był sezon i większość malin musiała zostać na krzakach, ale i tak dało się wybrać sporo dojrzałych. Wypatrując smakowitego łupu, posuwałam się wzdłuż linii krzaków, nie patrząc pod nogi, bo i po co? Co ciekawego może być w trawie? Na grzyby jeszcze za wcześnie, pomijając już to, że za sucho. Nagle coś mnie zastopowało. Chciałam przesunąć nogę i przyjąć wygodniejszą pozycję, ale nie mogłam. Nie patrząc na przeszkodę, którą na pewno był jakiś większy spróchniały badyl, jakich pełno leżało na ziemi, podniosłam nogę w celu ominięcia go. I zastygłam zirytowana. Stopa nie dawała się postawić z powrotem na ziemi, ewidentnie leżało tam coś większego. Delikatnie dotknęłam tego czegoś i ponownie znieruchomiałam. Tkwiąca pod moimi nogami przeszkoda była miękka i dawała się lekko poruszyć na boki. Przez moment wahałam się, czy jednak nie zaryzykować i jej nie przydeptać, bo z tamtego miejsca bez problemu dostałabym się do bardziej dojrzałych malin, ale ciekawość zwyciężyła. Maliny nie zając, nie uciekną. Cały czas wpatrzona w owoce, odchyliłam zwieszające się gałęzie i dopiero wtedy przeniosłam wzrok niżej, znieruchomiałam na moment i bezmyślnie wgapiałam się w to, co widzę. Facet, w garniturze, nawet przystojny. Śpi? Zemdlał? Zachorował? NIE ŻYJE!

– Jezusmarja kurwa mać, Julka, gdzie jesteś? – wydarłam się szeptem.

– Zwariowałaś? O co ci chodzi? Zdziwiona Julia wyjrzała zza najbliższego krzaka, spojrzała na mnie, a potem na znalezisko pod moimi nogami.

– Kto to jest? – spytała ze wszech miar inteligentnie.

– Pogięło cię? Niby skąd mam wiedzieć. – Intensywnie zastanawiałam się, jak sprawdzić, czy facet jeszcze dycha.

– Ty biolog jesteś, trupa powinnaś rozpoznać, nie?

– Spadaj, mam do czynienia jedynie z żabami i wężami w formalinie, a nie z sekcją zwłok. – Julka otrząsnęła się ze wstrętem.

– Może jeszcze żyje, wygląda jakby spał. – Kucnęłam obok faceta i zażądałam: – Trzymaj te chabazie, bo mi oczy wykłują, spróbuję sprawdzić, czy ma tętno.

Większa część faceta była mi niedostępna, prawie cały ukryty był pod malinami. Nieco wystawała tylko głowa, barki i lewa ręka zgięta w łokciu. Ręka powinna wystarczyć do sprawdzenia pulsu, pomyślałam i natychmiast wcieliłam myśl w życie. Mimo intensywnego macania po nadgarstku tętna znaleźć mi się nie udało. Niewiele myśląc, wyciągnęłam z kieszeni scyzoryk, otworzyłam go i przytknęłam do ust domniemanego trupa. Julka wrzasnęła tak, jakby myślała, że facet jeszcze żyje, a ja chcę go dobić.

– Nie drzyj się, sprawdzam, czy oddycha.

– NOŻEM?!

– A masz lusterko?

– Zdurniałaś? W lesie?

– No to co się głupio pytasz, na nożu też się para osadza.

– No? Żyje?

– Nie.

– Może umarł na serce? – zasugerowała Julia.

– A przedtem ułożył się wygodnie pod malinami?

– No… – zawahała się moja psiapsiółka.

– I przyszedł na maliny w gajerze? Coś mi tu nie gra. Co robimy?

– Musimy zawiadomić gliny, pewnie ktoś go zamordował – zaopiniowałam, być może nieco na wyrost.

Na wyrost albo i nie. Co prawda na facecie nie było widać żadnych śladów świadczących o gwałtownym pozbawieniu życia, ale kto powiedział, że musiał dostać nożem pod żebra, łomem w głowę czy też czymkolwiek w zęby? Może go ktoś otruł albo co? Gdyby pod krzakiem leżał osobnik w stroju odpowiednim do łażenia po lesie, a nie siedzenia na spotkaniu biznesowym, rozważałabym opcję zejścia naturalnego, nawet pomimo dziwnego ułożenia ciała. Ale tak? Kto wystrojony w gajer, w butach, które absolutnie nie miały prawa być wygodne w ogóle, a do chodzenia po nierównościach nie nadawały się absolutnie, poszedłby na spacer po lesie? I to nie parę kroków od samochodu, żeby ulżyć pęcherzowi, ale „nieco” dalej? I co? Potem zmęczył się, ułożył wygodnie pod malinami i usnął na wieki? No way, w żadnym wypadku, aż takich zbiegów okoliczności nie ma.

Fragment drugi

– Panie sierżancie, może jeszcze kawy? – zaproponowała nagle Julia.

– Oczywiście, bardzo chętnie.

Podgórski tak się ożywił, że zaczęłam podejrzewać, że albo nie spał w nocy, albo mu się Julka podoba. To drugie mogłybyśmy wykorzystać do własnych celów. Julia tak troskliwie nalewała Podgórskiemu kawę i podsuwała kolejny kawałek ciasta, że aż wzbudziło to moją czujność. Co ją nagle napadło? Facet przystojny, ale przecież nie musiała rozwijać takiej nagłej akcji podrywania. Dopiero znaczące spojrzenie Julii rzucone na zdjęcie kobiety przywróciło mi zdolność myślenia i pozwoliło oderwać się od wątku miłosnego. Sprytna jest ta moja przyjaciółka, nie ma co. Bąknęłam przepraszam i wymiotło mnie z jadalni. Nie miałam przy sobie telefonu, a podobiznę kobiety mogłyśmy przecież uzyskać, robiąc zdjęcie zdjęciu. Jedyna szansa na zostawienie zdjęcia bez policyjnej „opieki” to wyjście Podgórskiego do wucetu. To właśnie dlatego Julka tak go poiła, licząc na to, że przyspieszy konieczność pozbycia się nadmiaru wody z organizmu sierżanta. Zaopatrzona w schowany do kieszeni telefon wróciłam do stołu, przy którym toczyła się dyskusja na temat poszukiwań prowadzonych przez nurków. Słuchając tego jednym uchem, zastanawiałam się, czy Podgórski powie nam, gdzie mieszkała znaleziona w jeziorze kobieta, czy jest to jakaś tajemnica służbowa. Chyba nie powinien się obawiać, że same będziemy próbowały sił jako detektywki w miejscu, gdzie mieszkała? Rozmyślania przerwało mi szurnięcie krzesła Podgórskiego, nareszcie pęcherz sierżanta dopomniał się o swoje prawa. Julka rzuciła krótkie „No!”, w mojej ręce w sposób zgoła magiczny pojawiła się komórka, pstryknęłam zdjęcia podobiźnie leżącej na stole i spokojnie usiadłam. Grażyna otworzyła usta ze zdziwienia, a Marcin parsknął krótkim śmiechem.

– No przecież sam z siebie by nam go nie dał – wyjaśniłam szeptem.

– Stąd ta nagła troska Julii – odszepnął Marcin. – Po co…

– Potem wam powiemy… – powiedziałam i uśmiechnęłam się promiennie do sierżanta.

Olał mnie zupełnie, za to Julia doczekała się przepraszającego uśmiechu i podsuniętej filiżanki. Rany boskie, ona mu naprawdę wpadła w oko! Ciekawe, czy się zorientowała?

– Gdyby pan zobaczył tę kobietę… – zaczął Podgórski. No super! Oczami duszy czy jak?

– Robimy seans? – spytałam niewinnie.

– Jaki? – zdziwił się sierżant, a Marcin dziwnie prychnął.

– No jak to jaki? Spirytystyczny. Od razu powiem, że się absolutnie nie znam.

– Dlaczego seans?

– Bo powiedział pan, cytuję: „Gdyby pan zobaczył tę kobietę”, a nie sądzę, żeby Marcin miał teraz na to szanse, chyba że powróci jako nieumarła?

Sierżant wyglądał przez chwilę tak, jakby istniała spora szansa na to, że kolejne zwłoki pojawią się bardzo szybko, a sprawca zbrodni będzie od razu znany. Odetchnął trzy razy, łyknął kawusię, zakrztusił się, prawie udusił, ponownie odetchnął głęboko i odzyskał głos.

– Moja wina – przyznał się bohatersko – przejęzyczyłem się. Raczej chodzi mi o to, że gdyby spotkał pan kogoś, kto wspomniałby o kobiecie, która z jakichś powodów zaniepokoiła go albo jej zachowanie było nietypowe, proszę o kontakt i namiary na taką osobę. I, panie Marcinie, proszę zwrócić uwagę, czy w okolicy nie dzieje się nic niepokojącego i odbiegającego od normy.

– Na nic takiego nie natrafiłem, ale wie pan, teren spory, a las to nie patrolowany pas przygraniczny. Gdyby ktoś chciał, bez problemu mógłby robić na podległym mi terenie coś nagannego bez mojej wiedzy. Gdyby zostały ślady takiej działalności, to wcześniej czy później ja lub inny leśnik, trafilibyśmy na to. Jeżeli śladów nie ma, marne szanse.

– A może ktoś wam specjalnie podrzuca zwłoki? Gdybym była mordercą, raczej bym ukrywała ślady swojej działalności.

– Na razie mamy jedne – zauważył sierżant. – A poza tym, po co by to robił?

– Żeby sprawdzić, czy umiecie go znaleźć? Albo udowodnić, że nie umiecie? – zaproponowałam dwie opcje.

– I specjalnie po to morduje? Żeby przetestować policję? Alka, opanuj się, to za bardzo naciągane – zaprotestował Marcin.

Zyskał wdzięczność sierżanta, który z zastanowieniem spojrzał na Julkę, a potem na mnie. Pewnie mu podpadłam ostatecznie i duma, jak uchronić przede mną Julię.

– Panie tak zawsze czy tylko na mój użytek? – zainteresował się znienacka, wprawiając mnie w lekką konsternację.

– To znaczy? – spytała nieufnie Julia.

– Czasem mam wrażenie, że robią panie z siebie, za przeproszeniem, głupie blondynki specjalnie po to, żeby mieć większą swobodę w prowadzeniu swojego śledztwa. Mam rację?

– Samo wychodzi – wzruszyłam ramionami i dodałam: – Pan myśli, że specjalnie wezwałyśmy policję do maliniaka i udawałyśmy, że coś znalazłyśmy? Tam naprawdę był facet wyglądający na trupa i naprawdę nie wyczułam pulsu.

– Pani odpowiedź świadczy o tym, że mam rację – niespodziewanie roześmiał się Podgórski.

– Dlaczego? To prawda, co ona powiedziała. – Julia prawie zatrzepotała rzęsami.

– Sierżant przejrzał was po prostu – wyjaśnił Marcin. – Ma pan rację, one są blondynkami tylko z wyglądu.