Przymusowe odosobnienie nie powoduje u mnie chęci posprzątania całego domu i w związku z tym nie mam świeżo umytych okien, drzwi, parapetów i zrobionego porządku w książkach. Można powiedzieć, że pod tym względem nic nie uległo zmianie. Natomiast jeżeli chodzi o jedzeni, jest zupełnie inaczej. Niby siedzę i piszę, domownicy też coś tam robią, a oprócz normalnych posiłków:
- Zrobiłam ser camembert (będzie zapas, co zmniejszy potrzeby wychodzenia z domu).
- Przygotowałam wędlinę długodojrzewającą (j.w)
- Córka zrobiła batony musli (czyszczenie spiżarni z resztek rozmaitych rodzajów płatków)
- Nastawiłam ziarenka do kiełkowania, żeby mieć zielenię pod rękę (rzodkiewka, rukola i mieszanka „ostra”, ale nie wiem, co się tam kryje).
- Mąż robi właśnie piwo.
A ruchu jakby trochę mniej. Dobrze, że od jakiegoś czasu jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami orbitreka i mimo że nie kocham go ponad życie, to jednak codziennie ćwiczę na nim.
PS Może powinnam zacząć pisać książkę kucharską? Albo kryminał, gdzie jedzenie będzie odgrywało zasadniczą rolę?