Przeważnie nie jestem niewolnikiem deatline’ów albo ilości znaków, które powinnam napisać. PRZEWAŻNIE, ale nie tym razem. Lubię dotrzymywać terminów, nawet tych, które dotyczą tylko mnie. Zazwyczaj po napisaniu powieści jakiś czas odczekuję i czytam ją dopiero, gdy uznam, że nie jestem już w wykreowanym przez siebie świecie. Tak sprawdza mi się tekst najlepiej. Niestety tym razem plany pokrzyżowała mi kontuzja prawie uniemożliwiająca siedzenie, a więc i pisanie. Potem trzeba było nadrobić zaległości 🙂
Tekst już jednak napisany – druga część serii wrocławskiej, a ja planuję opowiadanie świąteczne 🙂