Fragment pierwszy
„A gdybym tym razem zrobił mumię? Tyle o nich czytałem… Kurwa, to byłoby coś! Jak w Egipcie… Ciekawe, czy łatwo jest taką przygotować? I co jest do tego potrzebne? Cholera, będzie cuchnąć, sąsiedzi się wściekną… Na pewno będę potrzebował CIAŁA. Ale skąd je wziąć? Nie ukradnę przecież zwłok z zakładu pogrzebowego, na pewno pilnują zmarłych. Od razu podnieśliby alarm, wezwali gliny, a rodzina nieboszczyka zabiłaby za zgubienie ukochanego zmarłego. Chociaż… może są takie zakłady, w których wszyscy wszystko olewają i nikt się nieboszczykami nie przejmuje? Ale jak to sprawdzić, nie mogę przecież zwizytować wszystkich Hadesów i innych takich… A właściwie, kto powiedział, że muszę robić mumię w domu? Mało to jest miejsc nadających się do tego? Chyba mnie pogięło, przecież mogę… No jasne, tam będzie OK. Tylko to ciało. Muszę jednak postarać się o własne zwłoki, najlepiej takie, których nikt nie będzie szukał. Kogoś samotnego. Może bezdomnego? Nie, bez sensu, bezdomni są brudni i zaniedbani, mogłaby mi mumia źle wyjść ze względu na jakieś syfy, a na dodatek musiałbym dotykać taki gnój. Ciało do mumifikacji powinno być starannie przygotowane, a nie pokryte wielotygodniowym brudem. Swoją drogą ciekawe, jak to robili w starożytności? Nie trafiał się im nigdy jakiś bogaty flejtuch do obróbki? A może wliczali to w koszta handlowe zawodu albo kasowali dodatkowo za usługę czyszczenia zwłok? Muszę poczytać więcej na ten temat i przyjrzeć się ludziom na ulicach… Zobaczymy, na kogo najlepiej zapolować. Poza tym fajnie by było, gdyby to było MŁODE CIAŁO. Mumia będzie wtedy ładniejsza, a i robota przy niej przyjemniejsza. No i jakoś muszę dopaść kandydata na mumię… Trucizna? Nie, może nie chcieć wypić. Poza tym musiałbym go najpierw poznać, a to może być niebezpieczne. Jego znajomi mogliby mnie rozpoznać… No nic, pomyślimy, nikt mnie nie goni, a sposobów zadawania śmierci jest tak dużo. Warto by było wypróbować ich jak najwięcej… Od czego zacząć? Wikipedia? Nie, no bez jaj. Tyle to sam wiem. Jakieś książki specjalistyczne by się przydały. Nikt mnie przecież nie nauczy, jak zrobić mumię. O, i jakiś podręcznik anatomii na początek. To się zawsze przyda.”
Fragment drugi
Uszkier wstąpił do niewielkiego, ale serwującego całkiem niezłe jedzenie baru po dziewięć kebabów. Na szczęście godzina była taka, że nie musiał czekać długo na realizację zamówienia, i wkrótce obładowany papierowymi torbami pojawił się na Dworcu Głównym. W „ogrzewalni” od razu zauważył grupę mężczyzn dyskutujących o czymś zawzięcie. Prym wiódł Gołąb. Nadkomisarza przywitał pomruk aprobaty i pierwszy kwadrans wszyscy poświęcili na jedzenie. Uszkier zaś zajął się dyskretną obserwacją bezdomnych, tworzących malowniczą grupę, zdecydowanie brudną i śmierdzącą, ale najwyraźniej całkiem zadowoloną z życia. Wyróżniało się dwóch mężczyzn: jeden wyjątkowo czysty, wygolony na łyso, co, biorąc pod uwagę utrudniony dostęp do łazienki, wymagało od niego nieco samozaparcia, drugi, kontrastowo,
zarośnięty jak Robinson Crusoe, z brodą sięgającą nieomal pasa i włosami splecionymi w siwy warkocz. Sierżant przedstawił nadkomisarza jako swojego kolegę, nie podając stopnia, aby nie spłoszyć rozmówców, a następnie dokonał prezentacji bezdomnych. Okazało się, że łysy to pan Zdzisiu. Przez moment panowała cisza, potem odezwał się niewielki człowieczek, ubrany, sądząc na oko, w wiele warstw ubrań. — Bo my, panie władzo, już żeśmy gadali. Mnie przypierdolili pierwszemu. — Dał się pan podejść? — No właśnie, kurwa, dałem. — Nie zorientowałeś się? — spytał Gołąb.
— Ni cholery, szłem se parkiem, szukałem gdzie by się kimnąć i nagle jak mnie coś bez łeb nie przywaliło. Myślałem, kurwa, że mnie zabił.
— Stracił pan przytomność?
— Nie wiem — bezdomny pokręcił głową. — Ja napity byłem, pan władza wie, jak to jest.
— Nie byłeś u lekarza?
— A gdzie mi tam do lekarza? Kumpel obejrzał. Teraz go nie ma w Gdańsku, ale on we wojsku był sanitariuszem, to się zna na ranach. Powiedział, że mi kości nie połamał, skurwiel jeden, tom poczekał, aż się zagoi, i finał.
— Ja też nikogo nie widziałem. Jak mi przywalił, to wszystkie gwiazdki zobaczyłem i już myślałem, że się na tym innym świecie obudzę — odezwał się kolejny mężczyzna.
— Gdzie to było?
— Tam gdzie Mikrusa dopadł ten bezbożnik. — Bezdomny wskazał na przedmówcę. — Ja sobie myślałem, że to tak za karę, za grzeszne życie.
— Ty, Ksiądz, a nie mówisz, że Bóg jest dobry dla nas też? — włączył się kolejny bezdomny.
— No jest, ale ja… No, to dawno już było… Tego dnia ze straganu na Węglowym Targu kiełbasę zwędziłem.
— To było w trakcie Jarmarku? — spytał Uszkier.
— Zgadza się, panie władzo.
— Mam mapę w samochodzie. Pokazalibyście mi, gdzie te napady były?
— My powiemy, pan sobie zaznaczy — powiedział brodaty.
— Pan da kluczyki, ja przyniosę — zaofiarował się Gołąb.
— O, to pan jest szef — stwierdził pan Zdzisiu.
— Tak się złożyło.
— Złapaliście tego gnoja?
— Nie, szukamy. Lepiej bądźcie ostrożni, nie zapuszczajcie się po ciemku do parków, szczególnie w pojedynkę.
— Nie ma obawy, teraz zimno, każden jeden patrzy, gdzie by sobie w ciepełku przekimać.
— Klatki schodowe też mogą być niebezpieczne — zauważył Uszkier.
— Władzo kochana, teraz na schody to się nijak nie da dostać — westchnął Ksiądz. — Albo domofony mają, albo sami gonią.
— Żaden z was nie był na pogotowiu?
— A po cholerę? Samo się zgoiło. A wie pan, jak na nas patrzą w szpitalu? Zawsze myślą, że to, jak się mówi, pod wpływem alkoholu było i sami sobie winni jesteśmy.
— A nie było? Pan — Uszkier wskazał na Mikrusa — mówił, że był nieco pijany.
— No byłem, ale jakby mi nie dopierdolił, to bym nie odpłynął — zaprotestował Mikrus. — Albo nawet bym się nie dał podejść.
— E tam, jak nas załatwił, to i ciebie by dorwał — włączył się do rozmowy kolejny bezdomny.
Sierżant rozłożył na ławce mapę i wszyscy zgodnie pochylili się nad nią. Nadkomisarz wstrzymał na chwilę oddech. Bliższy kontakt z żyjącymi na ulicy ludźmi okazał się pewnym wyzwaniem. Gołąb okazał się bardziej odporny. Po chwili na mapie zaczęły się pojawiać punkty z numerami oznaczającymi kolejność napadów. Dokładnych dat nie udało się ustalić, ale z grubsza biorąc, zaczęły się one sześć lat temu w lecie, a trwały do chwili ataku na nauczyciela w marcu następnego roku. Czyli zgodnie z przypuszczeniami Uszkiera dotyczącymi czasu popełnienia pierwszej zbrodni.
— A znacie kogoś, kto bardziej oberwał?
— Chodzi o to, że go zabił?
— Niekoniecznie. Chodzi mi o inne urazy, na przykład połamane nogi, uszkodzone barki, o kogoś, kto ma teraz problemy z poruszaniem się, kuleje lub chodzi o kulach — wyjaśnił nadkomisarz.
— Pamiętacie tego kolesia, co to żebrał w przejściu na Długą? — włączył się do rozmowy milczący do tej pory mężczyzna.
— E, nie, on gadał, że go jakiś palant potrącił, a nie, że go ktoś pobił — zaprotestował Brodaty.
— Pan władza wie, jak te skurwysyny jeżdżą — rzucił wyjaśniająco Mikrus.
— Macie kontakt z tym gościem? — Uszkier popatrzył wymownie na Gołębia.
— Z nim to nie, kwiatki wącha od drugiej strony.
— A z kim tak? — Nadkomisarz wyczuł wahanie rozmówcy.
— No, jest taki jeden, ale z nim to się nie dogadacie. Porąbany jest — wyjaśnił Ksiądz. — Po tym wypadku tak go pogięło.
— Chcielibyśmy spróbować.
— Pan sierżant myśli, że to ten sam człowiek, co napadał na nich? — pan Zdzisiu wskazał na kolegów.
— Istnieje taka możliwość. — Gołąb wolał nie straszyć bezdomnych.
— Panie władzo, to jakiś psychol na nas tak poluje? — zaniepokoił się Ksiądz.
— Nie tylko na was, ale, nie będę ukrywał, jesteście dla niego łatwym celem — wyjaśnił sierżant. — Mam prośbę, gdybyście coś usłyszeli o jakimś pobiciu, potrąceniu, generalnie o jakimś napadzie na bezdomnego, powiedzcie sierżantowi. Chcemy go złapać, ale gość jest przebiegły. Wybrał was, bo przeważnie nie zgłaszacie pobicia na policję ani nie jedziecie na pogotowie. A jak my nie mamy zgłoszenia o dokonaniu przestępstwa, to niby jak mamy łapać takiego delikwenta?
— Niech będzie. My damy cynk Zdzisiowi, a on wam doniesie — mruknął bez zbytniego entuzjazmu Brodaty.
— To nie donos. Czy naprawdę chcecie chronić faceta, który wam łby porozbijał? — żachnął się Gołąb.
— No nie…
Policjanci rozmawiali z bezdomnymi jeszcze przez chwilę. Sierżant przypomniał, że mają uważać i najlepiej nie włóczyć się w pojedynkę po niecieszących się dobrą sławą rejonach miasta. Zapisali adresy, pod którymi mogli spotkać „porąbanego”, i wyszli z dworca. Jak na komendę obaj głęboko odetchnęli świeżym powietrzem i spojrzeli na siebie porozumiewawczo.