Dzisiaj zabieram Państwa do przedwojennego Gdańska.
W kamienicy przy ulicy Stiftswinkel mieszkała starsza samotna kobieta, wdowa Weronika Felstan. Mimo wieku, była żwawa, wesoła i pełna życia. Krzątając się po mieszkaniu podśpiewywała i gdy któregoś dnia zapanowała cisza sąsiedzi poczuli się zaniepokojeni. Początkowo myśleli, że jest chora, jednak gdy cisza przedłużała się, a o wyjeździe na święta wielkanocne nikt nie słyszał, zawiadomiono do brata kobiety. Mężczyzna przyjechał natychmiast, a jako ślusarz bez większych problemów sforsował drzwi. Już myślał, że mieszkanie jest puste, ale znalazł siostrę w ostatnim pomieszczeniu, w łazience. Kobieta była martwa i leżała w kałuży krwi. Na szyi miała zaciśnięty skórzany pasek. Natychmiast wezwano policję
Śledztwo prowadził komisarz Pokrzywnicki. Wstępne orzeczenie lekarskie jako datę śmierci wskazało Wielką Sobotę 1932 roku, po południu, o jako bezpośrednią przyczynę śmierci podawało złamanie podstawy czaszki.
Mieszkanie było splądrowane, ale trudno było określić, czy coś zginęło, ponieważ nikt dokładnie nie wiedział, co było w mieszkaniu starszej pani. Wkrótce odkryto, że nie ma pieniędzy, a podobno wdowa miała odłożoną pewną sumę na swój pogrzeb i w związku z tym komisarz przyjął, że najprawdopodobniej było to mord rabunkowy. Wdowa dostawała też rentę po mężu, co mogło dodatkowo skusić mordercę, bo wszystko wskazywało na to, że wiedział, kiedy listonosz przynosi kobiecie pieniądze. W wyniku rozmów ze świadkami komisarz doszedł do wniosku, o tym kiedy Weronika Felstan dostaję rentę najlepiej wiedzieli sąsiedzi. Najprawdopodobniej to właśnie wśród nich trzeba było szukać mordercy.
Dwóch pierwszych, wydawałoby się dobrze pasujących podejrzanych, wykazało się niepodważalnym alibi. Kolejny sąsiad był zadłużony, pożyczał od wdowy pieniądze, a na chwilę zabójstwa nie miał alibi, chory leżał w łóżku. Niestety to też był błędny trop.
Kto zatem zabił starszą panią?
Czasem o powodzeniu dochodzenia decyduje chwila. Podczas kolejnej wizji lokalnej policjanci zorientowali się, że nie tylko sąsiedzi mogli widzieć, kiedy przyszedł listonosz. Wnętrze mieszkania zamordowanej widoczne było z kamienicy naprzeciwko. Do listy potencjalnych sprawców doszli ci mieszkańcy tego domu, którzy mieli wgląd do mieszkania starszej pani. Co ciekawe alibi dla pierwszego podejrzanego, mężczyzny który zdawał się spełniać wszystkie warunki była… lipa. Rozłożyste konary zasłaniały widok z jego pokoju.
Uwagę komisarza zwrócił mężczyzna, który z kamienicy naprzeciwko, z pokoju z doskonałym widokiem na mieszkanie wdowy, wyprowadził się tuż po morderstwie. Już samo zniknięcie tak dobrze zsynchronizowane ze zgonem było podejrzane. Niestety mężczyzna zniknął, wyjechał z Gdańska. W śledztwo została zaangażowana polska policja, która dokonała zatrzymania. Podejrzany długo nie przyznawał się do winy, na szczęście gdańska policja znalazła jego zakrwawiony płaszcz. Wobec takiego dowodu morderca skapitulował.
Przyczyną morderstwa, tak jak już na początku podejrzewał komisarz, był rabunek. Młody mężczyzna potrzebował pieniędzy, bo nie miał za co kupić obrączek i zdecydował się zdobyć je w ten sposób. Twierdził, że nie chciał zabić. Sąd uwzględnił to i morderca trafił do więzienia z wyrokiem 15 lat ciężkich robót.
Jak jednak jest możliwe, że uderzając kilkukrotnie w głowę, aż do złamania podstawy czaszki, a potem dusząc paskiem ofiarę sprawca nie chciał jej zabić? Co innego ogłuszenie w celu pozbawienia przytomności, co innego wielokrotne silne ciosy i duszenie. To było brutalne morderstwo.